Start
Wycinacy
Masochizm
Grafitti
Cenzurki

Relacja z Rajdu

Wrażenia z IV Ekstremalnego Rajd Orła

Wszystko zaczęło się jesienią ubiegłego roku, kiedy po raz pierwszy zobaczyłem mapy do biegania na orientację, gdy słuchałem długich, pasjonujących opowieści o rajdach ekstremalnych i przygodzie jaka zawsze temu towarzyszy. Do tej pory startowałem jedynie w maratonach rowerowych zdobywając wytrzymałość kondycyjną i doświadczenie wiedziałem jednak, że na samych maratonach się nie skończy. Pierwsze przymiarki do startu w rajdzie czyniłem w kwietniu przed najbardziej prestiżowym w Polsce The North Face Adventure Trophy, kontynuacją słynnego „Salomona” ale z powodu problemów personalnych na moją rajdową inicjację musiałem jeszcze poczekać.

Gdy we wrześniu w ciągu jednego weekendu odbywały się dwie imprezy: maraton w Przesiece oraz Rajd Orła rozgrywanym na ziemi chrzanowskiej to ani chwili nie zastanawiałem się nad wyborem. Na rajd zapisałem się z Marysią Hanusiak, dla której to już była rutyna bo ten rok był trzecim z rzędu, w którym startowała i to z niemałymi sukcesami. Zamierzamy wystartować w kategorii Open, która przeznaczona jest dla wszystkich bez podziału na wiek i płeć. Nie będziemy mieć łatwego zadania, bo okazuje się, że na 6 zespołów w tej kategorii jesteśmy jedynym mieszanym, pozostałe to składy męskie. Długość trasy Open to zaledwie 80km zatem to nie z dystansem będziemy walczyć, ale z pozostałymi drużynami, z których największą rządzę zwycięstwa i determinację wykazywał team Bracia Zet. Chłopaki mogą się już pochwalić nie jednym startem w imprezach rowerowych na orientacje oraz maratonach, więc nie bez powodu mogli uważać się za faworytów w tej kategorii. Ja tylko maratony przerabiałem, a mapę na rowerze widziałem tylko w kontekście rekreacyjnej wycieczce na Turbacz. Na pewno większe doświadczenie z mapą ma Marysia, wieloletnia zawodniczka w biegach na orientację, ale z uwagi na moje szybkie nogi to ja zostałem kapitanem i nawigatorem jednocześnie. Jako kapitan miałem jeden cel: doprowadzić do mety zespół w pełnym składzie, zrobić to w czasie najkrótszym ze wszystkich ekip i nie pominąć żadnego punktu kontrolnego.

Start wszystkich kategorii odbywa się jednocześnie sprzed szkoły podstawowej w Ciężkowicach. Dostajemy mapę i kilka sekund po tym słyszymy sygnał startu. Niesieni doświadczeniem z maratonów przedzieramy się na samo czoło z prędkością 40km/h zapominając całkowicie o mapie. Po kilku kilometrach, gdy przed nami nie ma już nikogo nachodzi refleksja: czy aby w dobrym kierunku jedziemy? Gdzie jest mapa? Dobra, to nie maraton, tutaj nie ma żadnych strzałek i taśm prowadzących. Czytamy spokojnie mapę i obserwujemy jak wszyscy nas wyprzedzają. Okazuje się że nasz punkt jest w innym kierunku. Przepraszamy się z mapą, korygujemy trasę i napieramy na pierwszy PK, przy którym zaczyna się etap kajakowy. Na nasze szczęście kajaki nie są jeszcze gotowe, więc chwila oddechu. W kajakach trzeba pokonać pętlę 3 kilometrową, wyznaczoną po jeziorze. Niestety nie jest to nasza ulubiona dyscyplina rajdu, tracimy tutaj 5 min do czołówki ale wszystko jest jeszcze do odrobienia. Na drugi PK docieramy w najkrótszym czasie, wyprzedzając Braci Zet i zbliżając się do prowadzących z teamu Załoga G. Tutaj czeka nas zadanie specjalne: wspinaczka skałkowa ze skalą trudności 4-5. Wychodzę jako pierwszy, udaje się. Teraz Mary. Niestety kajaki zabrały wszystkie siły z rąk, a dodatkowo pojawienie się w zasięgu wzroku największych rywali zabrało dodatkowo opanowanie i efekt jest taki, że czekamy 15 karnych minut. Na nasze szczęście Bracia Zet też muszą odczekać z powodu nie wykonania tego zadania. No to mamy 4 minuty przewagi, oby tego nie stracić! Na trzecim PK meldujemy się ze stratą 10-minutową do Załogi G czyli skracamy dystans. Czwarty PK i już jesteśmy pierwsi, pytanie ile mamy przewagi nad Braćmi Zet? Do piątego punktu jedziemy przez ścisłe centrum Chrzanowa. Najkrótsza trasa prowadzi przez rynek i jeden kilometr ulicy pod prąd. Poziom adrenaliny rośnie do niebezpiecznego poziomu, cały czas pamiętam o tym, że na metę musi dotrzeć zespół w pełnym składzie! Oczywiście nie ma mowy o nadmiernym ryzykowaniu. Kilometr za kilometrem, bezbłędnie namierzamy kolejny punkt. Wciąż jako pierwsi, oznacza to, że albo lepiej nawigujemy, albo trzymamy mocniejsze tempo, skoro nadal utrzymujemy tą kilkuminutową przewagę. Do szóstego PK wybieramy drogę przez Puszczę Dulowską ze względu na mniejsze przewyższenie na tym wariancie. W ekspresowym tempie podbijamy kartę i po tej samej drodze ruszamy w kierunku parku w Młoszowej, gdzie czeka na nas parkowy bieg na orientację. Po drodze forsujemy szlaban na przejeździe kolejowym, przedzieramy się przez rzekę samochodów i już możemy zaczynać bieganie. Dostajemy nową mapę, na którą bardzo trudno się przestawić, bo skala jest dużo mniejsza i pierwsze kilka punktów przestrzeliwujemy o dobre 20 metrów. Kończąc etap biegania widzimy zaparkowane rowery grupy pościgowej, zatem depczą nam po piętach tak jak myśleliśmy. Nawet najmniejszy błąd może nas kosztować utratę pierwszego miejsca. Wirtualne spotkanie z Braćmi Zet to kolejny zastrzyk adrenaliny, której wcale nie potrzebowaliśmy, bo w całej gonitwie zapominamy o podbiciu punktu na kartach etapu rowerowego co kosztuje nas minutę. Teraz już tylko meta, dojechać najkrótszą drogą do mety w szkole podstawowej w Ciężkowicach. Najkrótsza droga do mety jest niemal oczywista, więc będąc spokojny, że w razie konfrontacji będziemy utrzymywać kontakt wzrokowy skupiam się na zmotywowaniu Mary do ponadludzkiego wysiłku aby nie oddać tego prowadzenia na ostatniej prostej. Oglądając się na towarzyszkę bardziej wypatrywałem rywali na linii horyzontu. Niestety przez moment zapominam o mapie i na dosyć zagmatwanym skrzyżowaniu w Luszowicach tracimy orientację. Cztery drogi do wyboru ale która droga jest ta nasza? W przypływie desperacji pytamy miejscowych, ale ci jak zawsze chcieliby opowiedzieć przy okazji połowę swojego życia, a tyle czasu to my nie mamy. Ruszamy we wskazanym kierunku, który niestety okazał się strzałem nietrafionym. Mamy zatem 1,5 km straty, a uwzględniając przewyższenie przeliczam to na jakieś 5 minut. To co się działo na tych ostatnich kilometrach do mety to walka z samym sobą, aby wyjść poza granice wysiłku, które już dawno zostały przekroczone. Ja mam przed oczami kształt balonu mety, Mary ma kształt mojego koła i myśli o tym, aby jak najszybciej móc o tym zapomnieć. Wygraliśmy!




GG: 1257343