Strona główna

Jak przeżyć zawody BnO - instrukcja dla bikerów.

Relacja z Długodystansowego Biegu na Orientację 03.04.2005 we Wiączyniu pod Łodzią

Chciałbym się podzielić doświadczeniem jakie w obfitości zyskałem po pierwszych w moim życiu zawodach w biegu na orientację. Miałem tą przyjemność wystartować od razu w długodystansowych zawodach, nie żaden park, czy typowe zawody około 10km, ale z grubej rury 22km w linii prostej od punktu do punktu. Jako że czuję się bikerem przede wszystkim a inne dyscypliny traktuję jako przygotowanie do sezonu to biegania w swoim dorobku sportowym mam niewiele. To nie prawda, że lepiej na początek złapać się kogoś dobrego i gnać za nim do mety, bo ci dobrzy mają tak ukształtowaną sylwetkę i mięśnie do biegania, że spokojnie mogliby spać i biec jednocześnie, a kolana i mięśnie rowerzysty zatarłyby się po paru kilometrach takiego ścigania. Zatem do rzeczy!

Start był ostry, czyli wszyscy razem, co nie podobało się bardzo niektórym wycinakom. Mapa pod nogą, gdzieś w oddali rozbrzmiewają komunikaty techniczne organizatora, tępym wzrokiem wodze po sobie, pozostałych orientalistach, których przygoniło z całej Polski i próbuję odnaleźć jakiś klucz który wyjaśniałby moje umiejscowienie w obecnej czasoprzestrzeni. Błyskają flesze, słychać już odliczanie do startu, a ja nadal nieobecny... Start!!!

Biegnę gdzieś w środku stawki, wiatr zerwał się we włosach, szukam północy na mapie... nie, mapa się na razie nie przydaje. Oglądam się za siebie, ktoś tam jeszcze biegnie, nie jest źle. Pierwsze 3 punkty kontrolne (PK) utrzymuję tempo czołówki, mózg odciążony - można myśleć o tym co się zjadło zwłaszcza gdy żołądek podskakuje do gardła. Na 4. PK mam pół minuty do mojej "białej laski", mało to i dużo. Nic to trzeba otworzyć oczy, mapę i biec po swojemu. Za sobą też nie widziałem nikogo. No i zabawa się zaczęła. Od punktu do punktu, bez błądzenia, swoim tempem podążałem na azymut. Nieopisaną radość sprawiało mi odnajdywanie PK dokładnie tam w którym kierunku szedłem i w odległości od poprzedniego w jakiej się spodziewałem. Do 14. PK wszystko szło sprawnie, tam jeszcze miałem 10min straty do czoła, które szło jak wojska Wehrmachtu, potem była zmiana mapy i druga pętla, na szczęście trochę krótsza, ale dla mnie koszmar miał się dopiero zacząć.
Pierwszy PK na nowej mapie to 10min krążenia w kółku o coraz większym promieniu, bo mapa była wyjątkowo niedokładna w tym miejscu, ale udało się! Kolejne trzy PK i w nogach zabrakło całkowicie paliwa. Mózg pracował jeszcze, więc przed nim największe zadanie: doprowadzić mnie do mety po najkrótszej drodze, bo każdy krok mógł okazać się tym ostatnim. Z 12 punktów które mi zostały niewiele już pamiętam, wyłączyłem wszystkie systemy o organizmie a zostawiłem "nawigacje" i "pełzanie". Na trasie nie widziałem już nikogo ze swojej kategorii, część już pewnie piła izostar z pucharu, a część zbierała grzyby gdzieś na tyłach albo szukali PK'ów kierując się za motylkiem. Zdarzył się jeszcze jeden punkt na terenie zmienionym krajobrazowo w stosunku do tego co pokazywała mapa i tam moja nawigacja okazała się nieprzydatna. Wyłączyłem "nawigację", włączyłem "bystre oczy", "bukowe nogi" i "rządzę ukończenia" i spalając już własne wagony dotarłem do tego i jeszcze 2 kolejnych PK. Od ostatniego PK do mety zmusiłem się do truchtu, aby zaistnieć na kliszy w sposób niehańbiący i oddałem kartę! uffffff. Zapytałem jeszcze dla formalności czy może jeszcze jakaś następna mapa na mnie czeka, ale niestety to był już koniec trasy.

Polecam BnO wszystkim którzy narzekają na nadmiar zdrowego rozsądku i chcieliby nieraz przewrócić coś do góry nogami w swoim życiu, szczególnie polecam dzień wcześniej zakatować się na rowerze, jak ja to zrobiłem sprytnie :]

Piotr Gakan  /Radar/